Ubiegłego weekendu sobotni dzień emanował słońcem, wonią kwiatów unoszącą się w powietrzu, dźwiękami owadów. Z przyjemnością spędzałyśmy z Lilką popołudnie na dworze. Natomiast niedziela już nie zachwycała aurą. Szaro, ponuro, zimno, deszcz. Nie nastrajało to do spacerów i siedzenia w altanie. Na szczęście zawsze mam sposób na spędzanie czasu z dzieckiem.

W naszej rodzinie książki i czytanie stanowią bardzo ważny element wychowania. Pamiętam rodzinne czytanie książek w dzieciństwie. Często, kiedy wszyscy domownicy już spali czytałam przy lampce książkę, której fabuła mnie „wciągnęła”.
Miłość do książek i czytania zaszczepiłam w mojej córce. Od początku kupowałam jej mnóstwo książek, początkowo z krótkimi wierszykami, w miarę rozwoju z bardziej rozwiniętymi historyjkami. W domu mamy obecnie pokaźną kolekcję książeczek.

W ostatnim czasie córka stała się fanką Opowieści ze Stumilowego Lasu, bo któż nie lubi Kubusia Puchatka? Zaczytujemy się również w cyklu przygód Martynki.
Niedawno pożyczyłam od bratanicy książkę właśnie o przygodach Martynki jako baletnicy.
Jest to temat bliski sercu mego dziecka, gdyż śpiew i taniec to pasja, która z każdym rokiem staje się u niej silniejsza. Po przeczytaniu książeczki o Martynce powstał całkiem przypadkowo pomysł na wykonanie baletniczki. Ale po kolei…

Przygotowując w kuchni posiłek, w ponure deszczowe niedzielne przedpołudnie, Lila nudząc się wyciągnęła z szuflady drewnianą łyżkę. Wywijała z nią piruety, podskakiwała. Zaproponowałam jej żeby nadać łyżce postać baletnicy. Znudzone dziecko w oka mgnieniu odzyskało wigor i zaraz na stole pojawiły się różne ciekawe rzeczy z czarodziejskiego pudełeczka mamy.

Koraliki, szenilowe druciki, kawałki tiulu pozostałego po szyciu baletowej spódniczki Lili, taśmy pasmanteryjne, ruchome oczka, nici, włóczka, klej, flamastry i zaczęło się…

Małe paluszki przyklejały oczka, nosek, usteczka, nawlekały koraliki na rączki i nóżki baletniczki. Kilka razy rączki niestety uległy delikatnemu sparzeniu, gdyż klej z klejownicy jest gorący, a czasem ciężko w artystycznym zapędzie jest słuchać mamy.

Przy wykonaniu spódniczki, tzw. paczki, musiała pomóc trochę mama. Kiedy baletniczka posiadała już główkę, rączki, nóżki, a także ubranko, można było rozpocząć zabawę. Baletniczka wykonywała różne skomplikowane figury, ćwiczyła ukłony, razem ze swoją nową właścicielką. Kiedy nastał wieczór, zmęczone tanecznymi wyczynami obie baletnice, zasnęły w łóżeczku.

Może miały sny o primabalerinach, tańczących w pięknych paczkach i puentach? Tego nie wiem, ale wiem ile radości sprawiła taka mała wspólnie wykonana z dzieckiem kukiełka. Ile historii powstaje codziennie z jej udziałem i jaka jest dla córki ważna. Zresztą historie z życia baletnicy można zobaczyć na zdjęciach.