Drugie życie dla starego krzesła

0
1897
Rate this post

HISTORIA PEWNEGO KRZESŁA

W domu, od dawien dawna, mamy komplet 6 jednakowych krzeseł. Jednak wraz z upływem czasu owe krzesła się wysłużyły. Zarówno siedzisko jak i cała konstrukcja krzesła została nadgryziona przez ząb czasu i potrzebowała szybkiej interwencji tapicera.

Stare 20-letnie krzesło

I tak właśnie powstało nowe wyzwanie dla mnie 🙂 – odrestaurowanie starego krzesła. Wiadomo z tapicera mam tyle, co z baletnicy, ale przekopując się przez fachowe porady w kilku książkach dla majsterkowiczów i zgłębiając swoją wiedzę (ówcześnie wielkości ziarna maku) uznałam, że zadaniu podołam.
Stare, bo ponad 20-letnie krzesło miało wysłużone po tylu latach siedzisko, które nie tylko znacznie „schudło”, ale także zaczęło się wykruszać zostawiając za sobą na podłodze okruchy – jak po przejściu stadka kur z ich karmicielem.

ETAP 1 – ODKRYĆ DUSZĘ

Restaurację krzesła rozpoczęłam od zdarcia wierzchniej warstwy lakieru, która je pokrywała. Miałam wrażenie, że nigdy tego nie skończę, a lakier zdawał się wgryźć w drewno na zawsze. Nie było nawet mowy o ręcznym szlifowaniu papierem ściernym. Do pomocy wzięłam szlifierkę mimośrodową. Plus dla szlifierki za szybkość działania, minus za brak możliwości dotarcia do wąskich szczelin pomiędzy poprzeczkami krzesła. Rezultat – czego nie doszlifowałam szlifierką, musiałam dotrzeć ręcznie. Ile się nagimnastykowałam z papierem ściernym, ile namotałam pomiędzy poprzeczkami, żeby wszystko dotrzeć.

Ehh… gdy w jednym miejscu było okej, to okazywało się, że drugie za mało dotarte i tak w kółko. Wyszlifowanie krzesła trwało kilka dni, raz ze względu na pogodę (szlifowanie odbywało się na zewnątrz, żeby nie zapylić całego domu), innym razem przyczyną przedłużania się był mój brak weny, jeszcze innym czynnikiem wpływającym na to był czas (a raczej jego brak). Już w czasie szlifowania moim oczom ukazywała się piękna struktura drewna, pokrytego niegdyś ciemnym lakierem. Uff, w końcu krzesło ostatecznie wyszlifowałam i odkryłam jego duszę. Tak nastała zima 2013 roku.
Krzesło odstawiłam na korytarz razem z mnóstwem innych klamotów i tak przezimowało aż do tegorocznego lipca, abym ostatecznie mogła je odnowić.

ETAP 2 – BALSAM DLA DUSZY

Po tak długiej przerwie pierwszym krokiem było porządne umycie krzesła. W tym celu użyłam miękkiej szmatki, zwilżonej wodą. Oczywiście po umyciu odczekałam kolejny dzień, aby drewno na pewno było suche. Aby zakonserwować drewno użyłam impregnatu do drewna. Nałożyłam dwie warstwy, tak jak zalecał producent specyfiku, w odstępie godzinowym. Miałam akurat szczęście, bo dzień był bardzo słoneczny, co zachęcało do pracy. Jednocześnie temperatura nie przekraczała zalecanej (30°C) temperatury do użytkowania impregnatu.
Mimo, że impregnat maksymalnie powinien się wchłaniać 24 godziny po nałożeniu, według mnie czas ten jest o wiele dłuższy. Codziennie sprawdzałam stan powierzchni zaimpregnowanej, jednak miejscami nadal drewno było lepkie przy dotykaniu, tak jakby wyschło niecałkowicie.

Postanowiłam w końcu nałożyć warstwę farby. Wybrany przeze mnie kolor to Szarość Poranka – farba dedykowana do malowania drewna. Muszę przyznać, że wybrany kolor zdecydowanie różnił się od dawnej wersji krzesła, dlatego też nie do końca byłam pewna jak to finalnie będzie wyglądało. Zdecydowanie mogę polecić farbę Coloritu, super kryje i jednocześnie uwypukla strukturę powierzchni. Konstrukcja krzesła była „zabalsamowana” i gotowa. Pozostało tylko odnowić siedzisko.

Nakładanie farby na zaimpregnowane podłoże

Już po pierwszym nałożeniu farby widać jak ładnie wydobywa strukturę drewna

Pomalowane krzesło w całej okazałości

ETAP 3 – ŻEBY BYŁO MIĘCIUTKO

Aby zrobić siedzisko potrzebne mi były następujące artykuły:

gąbka tapicerska
mocna tkanina w kwiatowy wzór
gwoździki tapicerskie
młotek
klej do drewna – ja użyłam kleju Pattex

Na samym początku zdarłam stare obicie siedziska i oczyściłam z sypiącego się i wręcz spróchniałego wypełnienia. Wymierzyłam tkaninę, następnie siedzisko starannie wyłożyłam nową gąbką tapicerską. Wymierzoną wcześniej tkaninę przyłożyłam do siedziska i dokładnie wyśrodkowałam. Żeby dobrze przymocować tkaninę potrzebna była mi druga para rąk.

Z pomocą przybył mi Przemek, który przybijał tkaninę gwoździkami tapicerskimi do spodniej części siedziska, podczas gdy ja odpowiednio ją naprężałam.

Tkanina przybita gwoździkami od spodu siedziska

Ostatnia czynność w pracy nad krzesłem polegała na zamontowaniu nowego siedziska. Dwa kołki + wspomniany wcześniej klej do drewna Pattex zdały rezultat.

OSTATNI SZLIF – NOWE SZATY

Oczywiście nie była bym sobą, gdybym tak zwyczajnie zostawiła odnowione krzesło. Tak więc testując swoje umiejętności krawieckie i jednocześnie rocznicowy prezent – maszynę Łucznika, zaprojektowałam i uszyłam dodatek do krzesła.

Kwiatową, bawełnianą tkaninę powymierzałam chyba milion razy, poprzycinałam tu i tam. Przeszyłam na maszynie, dodając jasnoszarą taśmę o szerokości 25mm. W rezultacie powstała á la sukienka na krzesło. Z taśmy powstały troczki do wiązania uroczych kokardek na poprzeczkach krzesła.

Sukienka na krzesło, w kwiatowy wzór pasujący do obicia siedziska

Kokardka z szarej taśmy

Końcowy efekt – zupełnie odmienione krzesło. Nabrało nowego charakteru. Trochę pachnie Prowansją, trochę wiktoriańskim domem, troszeczkę babciną chałupką. Mnie się bardzo podoba, pomimo, że jego odnawianie rozciągnęło się, aż tak w czasie. Już się nie mogę doczekać odnawiania pozostałych krzeseł i mam nadzieję, że tym razem szybciej skończę swoją pracę.