Kartka w kalendarzu pokazuje już co prawda połowę września, jednak chciałam na chwilkę powrócić do miesiąca wakacyjnego – lipca i pokazać Wam kolejny cukierniczy eksperyment, który wyszedł spod mojej ręki.
A więc, zapraszam do lektury…
Lipiec był dla mnie miesiącem bardzo intensywnym. Dużo się w nim działo, głównie w mojej sferze osobistej. Miałam bardzo zaprzątnięty umysł wieloma sprawami, aż w końcu oprzytomniałam, że zbliża się data 23 lipca. Jest to dla mnie niezwykły dzień, bo wtedy bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza osóbka w moim życiu obchodzi urodziny. Corocznie jestem zobowiązana przygotować osobiście tort. Staram się, by za każdym razem był inny, piękny, ale i smaczny i uwzględniał trochę preferencje mojego, już czteroletniego dziecka.
Długo się zastanawiałam, co ja w tym roku wymyślę. Pierwszy raz nie miałam pomysłu. Nagromadzony stres, choroba, zmęczenie, nie ułatwiały zadania. Najprościej byłoby skoczyć do cukierni, ale ta idea odpadała zupełnie. Minęło kilka dni, czas naglił, aż w końcu wymyśliłam, przypadkowo, grając z Lilką w Domino. Czasem wydaje mi się, że wszystko jest kwestią przypadku…

Tort z okazji ukończenia 4 lat, miał być kostką Domina. Rozrysowałam sobie na kartce, jak to ma w przybliżeniu wyglądać (zawsze tak robię, gdyż jestem wzrokowcem) i rozpoczęłam pracę.
Pomimo, że gości miało być niewielu, tort musiał być duży. Moje dziecko to niesamowity łasuch, uwielbia słodkości, torty urodzinowe szczególnie. Przygotowałam prostokątną blachę, składniki na biszkopt i zaczęło się. Ja, tort i Lilka to niemal idealny zestaw. Co chwila coś znikało mi z pola widzenia, by zaraz znaleźć się gdzie indziej.
Kiedy już wszystkie składniki na biszkopt wylądowały w misce i zostały czule wyściskane przez śmigiła miksera, przelałyśmy biszkopt do blaszki z papierem do pieczenia i nastała chwila oczekiwania. Nie jest to łatwe, tak czekać, kiedy ciasto pachnie i nie można go niestety od razu zjeść. Po 45 minutach biszkopt został wyjęty z piekarnika i poddany studzeniu. Ciasto stygło sobie spokojnie, ja przygotowałam poncz do jego nasączenia. Pozostało tylko już przekroić ciasto i przygotować krem do przełożenia, a potem oddać się fali wyobraźni, podczas dekoracji. Zdecydowałam, że krem powstanie z bitej śmietany i serka mascarpone. W kremie tym zakochały się moje kubki smakowe już w kwietniu, za sprawą Przemka, który mi zdradził jego recepturę. Smakował mi wtedy tak bardzo, że chciałam sprawdzić, czy wykonany przeze mnie będzie równie pyszny. Ogólnie bita śmietana i mascarpone to idealne połączenie, chociaż mascarpone używam również do przygotowywania potraw na „słono”. Sprawdza się nieziemsko. Wszystko gotowe, więc najtrudniejszy dla mnie moment – krojenie ciasta wzdłuż. Zawsze nie wiem czy uzyskam pożądany efekt. Na szczęście udało się. Biszkopt nasączony, przełożony kremem, ozdabiamy!
Wychodząc z założenia, że często minimalizm jest najlepszym rozwiązaniem, postawiłam na małą ilość ozdobników. Z ciasta na rurki, które piekłam również na urodziny, zrobiłam kostki Domina. Wydaje mi się, ze wyszły całkiem w porządku. To właśnie one stanowiły główny element dekoracyjny. Boki tortu starannie obłożyłam herbatnikami. Dodałam niewielkie kwiatuszki cukrowe. Jeszcze tylko świeczka i pracę nad tortem uznaję za zakończoną.